Korzystamy z plików cookies zapisujących dane użytkownika. Przeglądając naszą stronę wyrażasz zgodę na ich używanie. Według obecnie obowiązujących przepisów prawa możesz je wyłączyć zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej »
zamknij
Lubelski Wortal Piłkarski
lubgol.pl powiadom znajomego mapa strony RSS A A A Dziś jest Sobota 23 Listopad 2024
wyniki na żywo zgłoś newsa

Nawigacja

Rozgrywki

Partnerzy

Lubgol - portal piłkarski

Wyszukiwarka

Newsletter

Aktualny sezon

Sezon 2014/2015

Marcin Goździołko: Trudno mi mówić, że czegoś żałuję

2012-04-12 12:29:10 | autor: KD | źródło: własne « poprzedni news | następny news »




Marcin Goździołko
to jedna z barwniejszych futbolowych postaci na Lubelszczyźnie. Nie osiągnął tyle co Cezary Kucharski czy Modest Boguszewski, ale całe życie podporządkował piłce nożnej i z futbolem wiąże swoją przyszłość. Jak przebiegała jego kariera, dlaczego nie zagrał w wyższych ligach, czy gra w piłkę to już temat zamknięty? O tym wszystkim w szczerej rozmowie z naszą redakcją jeden z najbardziej skutecznych napastników województwa w ostatnich latach.




Marcin jako piłkarz


Lubgol.pl:
Pamiętasz początki kariery? Zaczynałeś w Lublinie?

Marcin Goździołko: Przygodę z piłką zacząłem mając osiem lat. To było w roku 84. Trenowałem w Lubliniance i tam przechodziłem wszystkie szczeble aż do seniora. Pierwszym trenerem był Jan Puchała, który przyjął mnie do zespołu warunkowo. Wtedy nie było grup dla ośmiolatków więc trenowałem z kolegami starszymi od siebie o trzy lata. Później były kolejne szczeble w piłkarskim rozwoju, ale fakt bycia najmłodszym towarzyszył mi w każdej z tych grup. Na początku tej przygody gra w piłkę była dla mnie oczywiście zabawą. Dopiero po trzech-czterech latach treningów zaczęła się kształtować smykałka do zdobywania bramek.

Zawsze byłeś napastnikiem? Z reguły najlepsi napastnicy to Ci którzy zaczynali jako obrońcy i odwrotnie. Wiedzą jak zachowuje się rywal.

- Zawsze. Od samego początku grałem w ataku i to nie zmieniło się do końca mojej gry. Moim celem było zdobywanie goli i starałem się to robić niezależnie od tego z kim i gdzie grałem. 

A jacyś idole z dzieciństwa? Każdy chyba kogoś podpatrywał.


- Oczywiście. Jak wspominałem na początku to była zabawa. Zbierałem plakaty z zawodnikami, które później wieszałem na ścianie. Pamiętam, że miałem też książkę, w której opisane były sylwetki kilkudziesięciu piłkarzy. Czytałem i przeglądałem ją bardzo często. To byli zawodnicy urodzeni w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych m.in. Maradona. Wszędzie trąbiono o tym, że najlepszym zawodnikiem na świecie jest Pele. Później byli też inni piłkarze. Słynna holenderska ekipa Gullit - Van Basten - Rijkaard. W latach dziewięćdziesiątych Roberto Baggio i inni.

Wcześnie zadebiutowałeś w seniorach. Dość szybko dano Ci taką szansę.

- W seniorach wystąpiłem w wieku niecałych piętnastu lat u trenera Leszka Wójcika. To był drugi zespół Lublinianki. Tam występowałem i nawet udało mi się strzelić kilka bramek. W pierwszym zespole grającym w trzeciej lidze zadebiutowałem w wieku szesnastu lat.  Jako juniorzy starsi graliśmy w finałach Mistrzostw Polski w Białymstoku, gdzie zajęliśmy piąte miejsce. Tam naszym rywalem była m.in. Jagiellonia z Tomkiem Frankowskim w składzie. Po tym turnieju kilku z nas zostało włączonych do kadry pierwszego zespołu, a później był wspomniany debiut.


W tym samym czasie były też powołania do kadry narodowej. Trudno było się tam dostać?


- Na kadrę jeździłem w latach 90-91 i zaliczyłem jedenaście występów. Na jednym z turniejów udało mi się też zdobyć bramkę. Trenerem tego zespołu był Mirosław Jabłoński (późniejszy trener Legii Warszawa czy też niedawno GKS Bogdanka - przyp.red.). 

W 93 roku kolejna reprezentacja zdobyła w Turcji Mistrzostwo Europy. Trenerem był Andrzej Zamilski.


- Selekcja do reprezentacji, w której odbywała się przez kadry województwa i tam "rekrutację" przeprowadzał Andrzej Zamilski. To on mnie wychwycił. Faktycznie później kadra zdobyła tytuł, grał tam wtedy Piotrek Bielak (wtedy także zawodnik Lublinianki - przyp. red.).


Pamiętasz kto wtedy jeszcze z Tobą jeździł na kadrę?


- Tak, grali m.in. Mariusz Sawa czy Grzegorz Skwara, Darek Solnica z Łukowa, Jacek Borkowski z Radomiaka. Było paru ludzi, którzy potem grali w Ekstraklasie.

A potem przeniosłeś się do Białej Podlaskiej by znowu wrócić do Lublina.


- Tak, grałem tam przy okazji studiów. W sumie 1,5 roku i zdecydowałem się na powrót do Lublinianki. Udało mi się zadebiutować w jej barwach w drugiej lidze, ale radość trwała krótko. Pojawiły się problemy przy okazji badań lekarskich, konkretnie EKG. Coś wyszło nie tak i straciłem szanse gry. Chodziłem od lekarza do lekarza by zweryfikować te wyniki. Robiłem badania, próby wydolnościowe. Ostatecznie skończyło się dobrze, bo dostałem zaświadczenie od kardiologa, że wszystko jest w porządku, ale w tym momencie Lublinianka spadała do trzeciej ligi.

W trzeciej lidze też nie było różowo, bo wydarzyło się coś co chyba Cię trochę podłamało.

- Grałem w trzeciej lidze do momentu, kiedy spaliło mi się mieszkanie. Ja sam podtrułem się tlenkiem węgla i trafiłem do szpitala. To był trudny moment, bo klub w którym występowałem przez jedenaście czy dwanaście lat w żaden sposób mi nie pomógł. Nikt nawet nie odwiedził mnie w szpitalu, a po wyjściu z niego ja praktycznie nie miałem gdzie mieszkać. Generalnie byłem zły na to wszystko. Na domiar złego okazało się, że klub nie wypłaci mi żadnych pieniędzy, bo nie trenowałem, a więc oni nie mieli ze mnie pożytku. Wyglądało to tak jakby nie stało się nic wielkiego, przecież spaliło mi się tylko mieszkanie...

 
Marcin Goździołko w akcji - youtube.com, uż. rgr62

Trzeba było szybko stanąć na nogi...


- Zdecydowałem się zawiesić grę w piłkę. Poszedłem do pracy, bo nie mieliśmy gdzie mieszkać i nie było innego wyjścia. 

Ale bez piłki żyć długo nie mogłeś.


- Odezwał się z Tomaszowic Modest Boguszewski. Chciał żebym grał u nich. Wtedy nie było łatwo zmienić klub, nawet jak się już w nie grało. Zgodziłem się, ale jedynym moim warunkiem było załatwienie przejścia definitywnego z Lublinianki. Nie chciałem iść na wypożyczenie. Mówiłem Modestowi, że jeśli załatwi ten transfer na stałe to będę grał. Jakoś udało się to zrealizować. W grę wchodziła symboliczna kwota za transfer, chyba było to nawet rozliczone w sprzęcie sportowym.


I w Tomaszowicach udało Ci się odbudować. To był dla Ciebie dobry okres
.

- Tomaszowice grały wtedy w okręgówce. Niedługo później odszedł Modest, a przyszedł Marek Sadowski. Stworzyła się fajna drużyna. To była przecież mała wieś, a my graliśmy w czwartej lidze. Walczyliśmy z Lewartem Lubartów, Unią Bełżyce, Opolaninem, a ja sam właściwie w każdym sezonie toczyłem bój o tytuł króla strzelców. Jak nie z Mirkiem Kosowskim to Andrzejem Wójtowiczem. Ktoś kiedyś policzył, że w barwach Tomaszowic zdobyłem sto osiemnaście bramek. Był też taki sezon, kiedy na jednym z treningów złamałem nogę. Opuściłem wtedy osiem lub dziewięć meczów, a i tak wygrałem klasyfikację strzelców zdobywając czterdzieści dwie bramki.

Łączono Cię wtedy z klubami wyższych lig. Twoje nazwisko było znane w regionie.


- Później zaczęło się trochę psuć w Legionie, a po mnie zgłaszała się Łęczna, Kozienice czy Hetman Zamość. Zmiana klubu nie było jednak łatwa, a po czasie okazywało się, że żądano za mnie sporych pieniędzy. Złosił się też POM Piotrowice. Spotkałem się z Leszkiem Wójcikiem, porozmawialiśmy. Ustaliliśmy, że nie będę szukał klubu w wyższej lidze na siłę i pogram dla przyjemności. Znaliśmy się wiele lat, trochę sentyment wziął górę i poszedłem do Piotrowic. To był najlepszy moment do odejścia z Tomaszowic. Tam drużyna grała jeszcze sezon, a potem wszystko upadło. Ja potrzebowałem zmiany klimatu.

Kiedyś na stronie niedrzwickiego Orionu, jeden z piłkarzy opisywał Cię jako zawodnika, który mógł przestać cały mecz, trzy razy dotknąć piłkę i zdobyć dwie bramki. Zgodziłbyś się z tą oceną?


- Pewnie czasem tak było (śmiech). Kiedyś Marek Sadowski mówił, że lepiej mądrze stać niż głupio biegać. Śmialiśmy się z tego na treningach.

Na POM-ie gra w piłkę się skończyła.


- Był jeszcze temat przejścia do Lewartu Lubartów, ale ostatecznie nie wyszło. Ja miałem też inne pomysły na życie.

Wtedy powstała IBRA?


- Skończyłem grać w Piotrowicach z końcem 2009 roku, a w lutym 2010 powstała IBRA.


Zanim porozmawiamy o Twojej firmie zadam ważne pytanie, Marcin Goździołko jako piłkarz to już temat zamknięty?


- Prowadzę teraz zajęcia jako trener w Tuszowie. Mam jeszcze dodatkowe treningi. Był ostatnio pomysł powrotu do piłki. W przerwie zimowej za porozumieniem z Grzegorzem Białkiem podjąłem rękawicę i przepracowałem okres przygotowawczy. W Lubartowie jest fajna drużyna, fajna atmosfera, ale im dalej w las tym było trudniej pogodzić treningi z pracą. Zdałem sobie w pewnym momencie sprawę, że to praktycznie nierealne. Nie mogłem zostawić wszystkiego ot tak, bo nagle zachciało mi się znowu grać w piłkę. To było fajne poczuć emocje związane ze zdobywaniem bramek i występami. Patrząc na trzeźwo dojrzałem do tego by przyznać, że mój czas już minął. Nie myślałem, że kiedyś to powiem. Poza tym to co prezentowałem w sparingach to według mnie było może dziesięć-piętnaście procent tego co chciałbym pokazać. Regularnie trenując wiem, że bym sobie poradził, ale nie wiem czy dla mnie samego to byłoby wystarczające.


IBRA sposobem na życie, Marcin jako trener i producent


Skupiłeś się na własnym biznesie. Ale atmosfera meczowa towarzyszyła Ci po zakończeniu gry w piłkę.


- Poza firmą dodatkowo miałem zajęcia jako trener w Widoku Lublin. Traktowałem to przy okazji jako formę podtrzymania kondycji. Dużym zaskoczeniem była propozycja trenowania Orionu.


Tam nie było najlepiej. Organizacyjnie wyglądało to fatalnie.


- Było, minęło - trudno mi do tego wracać.


Ale kibice chyba mieli Ci trochę za złe przenosiny z Piotrowic do Niedrzwicy?

- Tak do końca nie wiem. Nie rozumiem animozji między Piotrowicami a Niedrzwicą. Zawsze dawałem tam z siebie tyle ile potrafiłem, wydaje mi się, że nie spaliłem mostów. Zrobiłem tam tyle, że nikt nie powinien mieć pretensji o to, że chcę się rozwijać w Niedrzwicy w nowej dla siebie roli. Do dzisiaj mam przyjaciół w Piotrowicach.


Marcin Goździołko na ławce trenerskiej Orionu - fot. orion-niedrzwica.pl

Żałujesz podjęcia pracy w Orionie?


- Organizacyjnie to była rozsypka. Ściągaliśmy ludzi na szybko, namawiałem zawodników do dołączenia w ostatniej chwili. Coś tam udało się stworzyć, ale zapaść finansowa była tak potworna, że trudno opisywać co się działo. Skupiłem się na swojej pracy.

Ibra chyba ma się coraz lepiej? W strojach z twoim logo gra kilka zespołów regionu.

- Tak, gra Huczwa, Górnik 1979 Łęczna, Opolanin, Sparta Rejowiec. Tomasovia brała ode mnie sprzęt dla drużyn juniorskich, również Widok Lublin, KS Lublin. Zaopatrywała się też Avia Świdnik - trudno mi wszystkie wymienić jednym tchem. Jest tego trochę, Pogoń Łaszczówka, Granit Bychawa, Hetman Żółkiewka. Są też zamówienia z zespołów innych dyscyplin m.in. Towarzystwo Piłki Siatkowej.


Cały czas rozszerzasz asortyment..


- Mam kupę pomysłów i małymi kroczkami staram się to realizować. Postawiłem na jakość wyrobu i to jest dla mnie najważniejsze. Wyrób musi być dobry, wykonany z duża starannością i dodatkowo do nabycia za przyzwoite pieniądze. Teraz otwieram przy ul. Wojciechowskiej (w Lublinie - przyp.red.) drugą linię produkcyjną. Zamysłem jest by skupić się na tym by dać produkt trochę mniej zamożnym klubom. Chcę wyjść na przeciw obecnej sytuacji, gdy obcinane są dotacje i wiadomo, że czynnikiem decydującym przy wyborze jest cena. W ofercie zostają topowe produkty, ale wprowadzam nowe rzeczy, które jakością nie ustępują tym dotychczasowym.

Jaki więc w tym zysk dla małych klubów? Jak chcesz obniżyć cenę nie tracąc jakości?


- Te nowe rzeczy są dla mnie po prostu nieco prostsze w produkcji i stąd różnica. Nie chcę wynikać tu w szczegóły, ale mogę powiedzieć, że dzianiny będą te same, sprzęt będzie bardzo dobrej jakości i tego nie będę zmieniał. To jest sedno sprawy. Producent musi dostosowywać się do klubów, również tych, które są małe i zamawiają sprzęt dla dzieci czy drużyn juniorskich. Komplety piłkarskie rozpoczną się od pięćdziesięciu złotych.

Ibra to moment przejściowy czy sposób na życie?


- To nie jest moment przejściowy. To był mój pomysł, który realizuję. Chciałem stworzyć własną markę i tak zrobiłem. To jest mój sposób na życie.


fot.druzynahalowa.eu
Na koniec, żałujesz czegoś? Z Twoimi umiejętnościami mogłeś chyba grać wyżej.

- Zabrakło może trochę szczęścia, może kogoś kto by wyciągnął rękę i pomógł, ale trudno mi mówić, że czegoś żałuję. Grałem w fajnych meczach, występowałem przeciwko takim zawodnikom jak Bartek Karwan czy Wojtek Kowalczyk. Na pewno chciałoby się dużo więcej, ale to jest sport. Z tego wynosi się wiele cech, m.in. dyscyplinę, regularność - to już zostaje na całe życie.



Komentarze

stal 2012-04-13 11:00:56
bardzo sluszny artykuł ten piłkarz zasłużył na opisanie jego kariery i tego co z takim angazowaniem wykonuje

pk2012-04-13 09:06:46
Marcin Biała Podlaska pozdrawia

obserwator2012-04-13 04:28:27
Piotrowice dziękują za wspólne chwile i zawsze zapraszają

kibic2012-04-12 22:00:39
co wy tak piszecie o tym gozdziolce??jest tylu zawodnikow mniej znanych co grali w 4 lidze teraz graja w 5 badz nizej i nich nic nie piszecie .

staznaj2012-04-12 15:40:41
Mógłeś Marcin wspomnieć coś o panu Dębińskim...



do góry strony | powrót
Lubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarski