Korzystamy z plików cookies zapisujących dane użytkownika. Przeglądając naszą stronę wyrażasz zgodę na ich używanie. Według obecnie obowiązujących przepisów prawa możesz je wyłączyć zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej »
zamknij
Lubelski Wortal Piłkarski
lubgol.pl powiadom znajomego mapa strony RSS A A A Dziś jest Czwartek 9 Maj 2024
wyniki na żywo zgłoś newsa

Nawigacja

Rozgrywki

Partnerzy

Lubgol - portal piłkarski

Wyszukiwarka

Newsletter

Aktualny sezon

Sezon 2014/2015

Spowiedź Bohdana Bławackiego

2013-06-26 20:45:05 | autor: KK | źródło: Echa Roztocza / Marek Sztochel « poprzedni news | następny news »


O odejściu trenera Bohdana Bławackiego z Tomasovii Tomaszów Lubelski napisano już prawie wszystko. Prawie, bo zabrakło tylko jego wersji wydarzeń i opinii na ten temat. Dotychczas nie sposób było się skontaktować z panem Bohdanem. Udało się po prawie trzech tygodniach od decyzji zarządu Tomasovii o odsunięciu go od prowadzenia zespołu. Z byłym już szkoleniowcem tomaszowskiego klubu rozmawiał Marek Sztochel, redaktor naczelny tygodnika "Echa Roztocza".

Ze szkoleniowcem udało nam się spotkać w sobotę 22 czerwca o godz. 15.10 w restauracji „Tabasco” w Tomaszowie Lubelskim, przed meczem Tomasovii z Orlętami Łuków. Rozmowa trwała ponad godzinę. W spotkaniu uczestniczył tłumacz. Pan Bohdan przybył ze swą uroczą małżonką. – Proszę mi wybaczyć, że do tej pory nie udzielałem komentarzy, ale umówiłem się z zarządem klubu, że do czasu rozwiązania umowy nie będę się wypowiadał w mediach – pan Bohdan rozmowę zaczął od przeprosin. A potem opowiadał, tłumaczył, wyjaśniał, przekonywał. Przedstawiamy zapis wypowiedzi szkoleniowca niemalże w całości.

Trudne początki

10 stycznia 2012 r. przyjechałem do Tomaszowa Lubelskiego, żeby pracować w Tomasovii, na zaproszenie ówczesnego prezesa tego klubu, Mieczysława Witkowskiego. Miesiąc później prezesem został Kazimierz Podhajny. Przez półtora roku pracowałem w Tomasovii bez drugiego trenera, asystenta, kierownika drużyny i lekarzy, tylko z jednym masażystą. W praktyce wszystko spadło na moje barki, nawet wiele tych obowiązków, które nie należały do trenera. Miałem uratować zespół przed spadkiem. Nie brakowało „ciekawych” sytuacji. Nie było ani jednego meczu, do którego przystąpiliśmy bez problemów. Nierzadko na mecz jechało trzynastu czy nawet dwunastu piłkarzy. Mieliśmy niekiedy problemy, żeby na czas dojechać na mecz. Na Podkarpaciu wiele dróg jest płatnych, więc w ramach oszczędności musieliśmy jeździć okrężnymi trasami. Podczas takich wyjazdów nie zawsze otrzymywaliśmy wyżywienie, bo w kasie klubu brakowało pieniędzy. Mimo trudności, udało nam się wywalczyć w rundzie wiosennej 28 punktów i zakończyć rozgrywki na szóstym miejscu w tabeli III ligi. To był maksymalny wynik, jaki można było uzyskać w warunkach, w jakich przyszło nam pracować. Najtrudniejszym dla mnie zadaniem było wpojenie zawodnikom mentalności zwycięzcy. Musiałem poprawić dyscyplinę pracy w zespole, dotrzeć do psychiki piłkarzy, nauczyć ich wygrywać i zachowywać się jak przystało na profesjonalistów zarówno na boisku, jak i poza nim. Zależało mi na tym, żeby zawodnicy dobrze opanowali system gry 1-4-3-3 i nauczyli się szybko rozgrywać piłkę. To wszystko udało mi się zrobić.

Nikt nie planował awansu

Kiedy rozpoczynaliśmy kolejny sezon, nikt w klubie nie mówił, że będziemy walczyli o awans. Mówiliśmy natomiast, że jeśli zdobędziemy 45-48 punktów i zakończymy rozgrywki na szóstym, może nawet na piątym miejscu, to będzie dobrze. Latem dobrze mi się pracowało z zespołem. Od czerwca do końca września studenci mogli regularnie trenować. Byli cały czas w Tomaszowie, a nie w Lublinie, Rzeszowie czy w Warszawie. Systematycznie trenowali także zawodnicy pracujący. Pojechaliśmy na obóz do Kolbuszowej. Dzięki temu, że przygotowania przebiegły sprawnie, w rundzie jesiennej zdobyliśmy aż 40 punktów, zajmując pierwsze miejsce z przewagą ośmiu punktów nad drugą w tabeli Stalą Mielec. Po zakończeniu jesiennych rozgrywek poprosiłem prezesa Kazimierza Podhajnego i pozostałych członków zarządu klubu, żeby nic nie mówili o planach awansu, bo może być problem z realizacją tak ambitnego celu. Zdawałem sobie sprawę z tego, że przygotowania do rundy rewanżowej mogą być utrudnione, bo nie wszyscy będą mogli w nich uczestniczyć, zwłaszcza studenci i osoby pracujące. Ponadto mieliśmy w kadrze wielu piłkarzy, którzy nie prezentują drugoligowego poziomu. W tej sytuacji postanowiłem porozmawiać z dyrektorem OSiR Tomasovia, Stanisławem Pryciukiem, na temat usystematyzowania szkolenia tomaszowskiej młodzieży. Zależało mi na tym, żeby wszystkie drużyny młodzieżowe grały tym samym systemem, co pierwszy zespół. Dyrektor stwierdził, że może być z tym problem, bo nie ma koordynacji szkolenia. Każda grupa działa po swojemu, nie wszyscy trenują i grają według ustalonych schematów. Zainteresowałem się grupą juniorów starszych, prowadzoną przez trenera Tomasza Kłosa. Chciałem jak najwięcej chłopaków z tej drużyny zaprosić na treningi zespołu seniorów. Rozczarowałem się, gdy zobaczyłem, że na zajęcia przychodzi pięciu-siedmiu juniorów. Doszedłem do wniosku, że moje wysiłki w sprawach związanych z uporządkowaniem systemu szkolenia młodzieży, żeby do pierwszego zespołu trafiali odpowiednio przygotowani zawodnicy, nie mają sensu i nikomu nie są potrzebne.

Boisko pod śniegiem

Wiedziałem, że z grupy juniorów trenera Tomasza Kłosa nie będę mógł wziąć do kadry pierwszego zespołu żadnego zawodnika, postanowiłem sprowadzić Łukasza Sękowskiego i dwóch obcokrajowców. Popełniłem błąd, ściągając swoich rodaków. W sparingach prezentowali się dobrze, za to gdy przyszło im grać o ligowe punkty, to psychicznie nie wytrzymali presji. Niepotrzebnie zmieniałem coś, co dobrze funkcjonowało. Myślałem jednak o tym, żeby jak najlepiej zbudować i zgrać zespół w perspektywie gry w II lidze.
Zimą otrzymałem ofertę pracy w pierwszoligowym ŁKS Łódź. Prezes Kazimierz Podhajny kłamie, mówiąc że propozycję z ŁKS wymyśliłem po to, żeby wynegocjować podwyżkę wynagrodzenia. Trzy razy jeździłem do Łodzi na rozmowy z tamtejszymi działaczami. Po rozpoznaniu sytuacji w ŁKS-ie postanowiłem zostać w Tomasovii. Wiedziałem, że ŁKS może się wycofać z I ligi, zresztą – tak właśnie zrobił z początkiem kwietnia, więc dobrze się stało, że odmówiłem klubowi z Łodzi. A o podwyżkę poprosiłem dlatego, gdyż uznałem, że mam prawo do lepszych warunków finansowych, osiągając wyniki zdecydowanie powyżej planów i oczekiwań. Zresztą, później i tak zrezygnowałem z kilkutysięcznej premii, jaką mi obiecano za pracę w 2012 r.
Przygotowania do rundy wiosennej nie przebiegały w dobrych warunkach. W pewnym momencie nie mogliśmy korzystać z boiska ze sztuczną nawierzchnią, bo klub nie zapłacił szkole za jego oświetlenie. A jak już mogliśmy wejść na boisko, to nie miał kto go odśnieżyć. Czasami robiliśmy to sami. Nikt z OSiR czy klubu nam nie pomagał, za wyjątkiem dyrektora Stanisława Pryciuka, którym był jedyną osobą, z którą mogłem porozmawiać o piłce nożnej. Pan dyrektor pomagał nam głównie w ustalaniu sparingów i poszukiwaniach chętnych do gry z nami w meczach kontrolnych.


Wielu twierdzi, że Bohdan Bławacki był najlepszym trenerem Tomasovii od wielu lat. Wielka szkoda, że w takich, a nie innych okolicznościach musiał rozstać się z klubem z Tomaszowa. Fot. Kamil Kmieć.

Trzy koalicje

Źle zaczęło dziać się w szatni, gdy do Omegi Stary Zamość odszedł Przemysław Wawryca. Przekonywałem go, że widzę go w składzie i dlatego poprosiłem, żeby nie rezygnował z gry w naszym zespole. Strzelił przecież dla Tomasovii w rundzie jesiennej pięć goli – w drużynie więcej zdobytych bramek miał tylko Jurij Michalczuk. Z wiadomych tylko sobie powodów Przemek Wawryca poprosił jednak o wypożyczenie go do Omegi. Na złą atmosferę wpłynęła także kontuzja Łukasza Chwały. Uraz, którego doznał, nie powoduje blisko półrocznej przerwy w grze. Zawodnik powinien powrócić do treningów i występów w meczach za miesiąc, a co najwyżej – za półtora miesiąca. Padło podejrzenie, że Łukasz Chwała symuluje kontuzję. Odejście tych dwóch zawodników, a przyjście dwóch Ukraińców całkiem zakłóciło porządek w drużynie. Gdy pół roku wcześniej obejmowałem Tomasovię, zostałem poinformowany, że w drużynie są dwie koalicje. W jednej grupie są podopieczni trenera Stanisława Pryciuka, zdobywcy wicemistrzostwa Polski juniorów, w drugiej – pozostali wychowankowie Tomasovii. Po przyjściu Ukraińców do drużyny zawiązała się w niej trzecia grupa – obcokrajowców. Na czele jednej z tych trzech koalicji stanęły mama Łukasza Chwały i mama Przemka Wawrycy oraz dyrektor Stanisław Pryciuk. O tym, że nastroje w drużynie są fatalne, przekonałem się ostatecznie w chwili, gdy tej klasy zawodnik i wielki talent, jakim jest Norbert Raczkiewicz, powiedział, że nie ma chęci do gry. Albo rzeczywiście czuł się zmęczony tą całą sytuacją, albo ktoś „życzliwy” mu podpowiadał, jak ma się zachowywać. Niepotrzebnie upierałem się przy tym, żeby Pawło Gordiejczuk i Michajło Sikorski zostali w Tomaszowie. To był mój błąd.

Samotność trenera

Przygotowania do rundy wiosennej zakłóciła nam także zima. Cztery pierwsze wiosennej kolejki zostały odwołane. To był dla nas trudny okres, bo władze klubu zupełnie nie interesowały się tym, co w tym czasie będzie się działo z drużyną, a przede wszystkim – gdzie będzie trenowała. Boisko nie było przygotowane. Nie doszło do żadnego spotkania ani z prezesem, ani z kimkolwiek z zarządu, chociaż o to zabiegałem. Nie wiedziałem, jak pracować z drużyną, bo nie wiadomo było kiedy zagramy pierwszy ligowy mecz. Byłem osamotniony. Musiałem się zajmować wszystkim. W dodatku, w ramach oszczędności, klub przestał nam fundować obiady – z wyżywienia mogli korzystać tylko obcokrajowcy. Chciałem zorganizować wyjazd na obóz, ale nie udało się, ze względów oszczędnościowych. Po raz pierwszy w tym roku na murawie trawiastej przyszło nam kopać piłkę w meczu inaugurującym rundę wiosenną, ze Stalą Mielec. Wcześniej nie trenowaliśmy na trawie ani razu. Taka sytuacja zdarzyła się po raz pierwszy w mojej 19-letniej karierze trenerskiej. Ze Stalą zremisowaliśmy 0:0. Potem przegraliśmy 0:1 z Avią Świdnik w Poniatowej. Byłem po tym meczu strasznie rozgoryczony, bo zawodnicy, którzy bardzo dobrze prezentowali się w sparingach, nagle zaczęli grać źle. Na następnym meczu, z Orlętami Radzyń Podlaski, mnie nie było. Wyjechałem na Ukrainę, bo zmarła mi mama.

Prezes ciągle zajęty

Z Orlętami przegraliśmy 0:2. Zacząłem podejrzewać, że coś jest nie tak. Moje obawy potwierdził przyjazd do Tomaszowa półtorej godziny przed swoją drużyną trenera Ortląt, Sławomira Adamusa. Przyjechał sam. W jakim celu? Nie wiem. Dopiero po obejrzeniu zapisu wideo z tego meczu zorientowałem się, co jest grane. Kiedy zobaczyłem, jak padają gole dla Orląt po błędach Pawła Zatorskiego i Marcina Żurawskiego, chciałem zrezygnować z pracy w Tomasovii.
Po moim powrocie do Tomaszowa najpierw wygraliśmy 2:1 z Polonią Przemyśl, potem zremisowaliśmy 2:2 ze Stalą w Kraśniku i 0:0 z Chełmianką u siebie, a następnie wygraliśmy kolejno trzy spotkania – 3:1 ze Stalą w Sanoku oraz po 1:0 z Karpatami Krosno i Czarnymi Jasło w Tomaszowie. Pewnie wielu zaczęło wówczas myśleć, że sytuacja została opanowana. Nic takiego jednak się nie stało, dlatego chciałem o tym porozmawiać z prezesem Kazimierzem Podhajnym. Nie miał jednak czasu dla klubu. Był nieuchwytny. Wydzwaniałem do niego, ale nie odbierał.
Po meczu z Chełmianką poprosiłem wszystkich zawodników, żeby we własnym gronie porozmawiali i wyjaśnili sobie wszelkie sprawy. Jeden ze starszych piłkarzy stwierdził, że żałuje, iż nie przegraliśmy z Chełmianką, bo wtedy po tym meczu nie byłoby już w klubie Bławackiego i Ukraińców. Ja dokonałem dokładnej analizy gry zespołu. Przez półtora roku Tomasovia zdobyła 50 punktów dzięki decydującym golom strzelonym przez Ukraińców i ich asystom przy zdobytych bramkach.

Za dyrektorem czy prezesem?

Problem pojawił się przed meczem z Lublinianką. Dostałem propozycję pracy w charakterze drugiego trenera w Wołyniu Łuck. Chciałem skorzystać z tej oferty, bo na tę posadę było ze stu chętnych. Wołyń to, jakby nie było, drużyna z ukraińskiej ekstraklasy, w pełni profesjonalna. Nie chciałem okłamywać prezesa czy ukrywać przed nim tego faktu. Zaproponowałem nawet wyjście z tej sytuacji. Rozpisywałbym treningi, które przez cały tydzień poprowadziłby Ireneusz Baran, a ja przyjeżdżałbym na mecze. Moja propozycja nie spodobała się prezesowi Kazimierzowi Podhajnemu. Zapytał mnie: „Boguś, ty jesteś za dyrektorem czy za prezesem?” A ja mu odpowiedziałem dyplomatycznie: „Jestem za piłką nożną”. Wtedy wyrzucił mnie ze swego pokoju. Kilka dni później, dokładnie 6 czerwca, zaprosiłem prezesa na swoje 50 urodziny. Powiedział mi, że zaczyna mocno interesować się tym, co dzieje się w drużynie. A ja go zapytałem, dlaczego dopiero teraz zaczął się interesować zespołem. Gdzie był przez prawie półtora roku? Czy interesował się tym, że nie ma drugiego trenera, kierownika drużyny, a zespół nie ma warunków do trenowania? W wywiadzie prezes stwierdził, że miałem takie dobre warunki, iż tylko butów mi nie sznurowali. Ja działaczom byłem wdzięczny za to, że chociaż nie pomagali, to jednak nie przeszkadzali mi w pracy.
Ustaliliśmy, że rozwiążemy umowę za porozumieniem stron. Zobowiązałem się także do tego, że dopóki to nie nastąpi, nie będę się wypowiadał w mediach. Po spotkaniu zarządu dowiedziałem się, że jestem odsunięty od zespołu i nie mam prawa wchodzić do szatni, a ukraińscy piłkarze zostali wyrzuceni z drużyny. Pretekstem do odsunięcia była ich dwudniowa nieobecność na zajęciach. Dawałem Ukraińcom niekiedy po dwa lub jeden dzień wolnego, ponieważ potrzebowali spotkać się ze swymi rodzinami. Polacy po przyjściu z treningu czy powrocie z meczu mogli przebywać ze swoimi żonami czy dziewczynami. Ukraińcy czuli się osamotnieni. Rozłąka źle na nich wpływała.


Kadr z meczu Lublinianka-Wieniawa Lublin - Tomasovia. Był to ostatni mecz Bohdana Bławackiego w roli trenera "niebiesko-białych". Fot. Kamil Kmieć.

Krystalicznie czysty człowiek

Czy Ukraińcy pili alkohol? Ktoś bezczelnie nakłamał. Kto? Łukasz Chwała. Zrobił to w konkretnym celu. Mieszkałem obok swych rodaków w hotelu, w sąsiednim pokoju. I miałem ich pod kontrolą. Oczywiście po meczach niektórzy zawodnicy pili piwo, zarówno Polacy, jak i Ukraińcy. Jedno, co najwyżej dwa. Nikt nie przesadzał z alkoholem.
Zdziwiły mnie zarzuty, że Igor Paskiw grał słabo, bo był dogadany ze Stalą Mielec i że niby miał do tego klubu odejść po zakończeniu sezonu. Temat przejścia Igora do Stali pojawił się już zimą, ale szybko stał się nieaktualny. Igor był moim podopiecznym w czterech klubach i zżyliśmy się do tego stopnia, że miedzy nami są relacje jak między ojcem a synem. Znam go bardzo dobrze. To krystalicznie czysty człowiek. Gdyby się dogadał ze Stalą, to wiedziałbym o tym. Grał gorzej, bo był najlepszym obok Norberta Raczkiewicza w zespole. Oni prezentowali najwyższy poziom w drużynie. Nie mieli z kimś się równać, ani konkurować o miejsce w składzie, żeby podnosić swe umiejętności. Ponadto Igor przygotowywał się do wesela, które odbyło się 15 czerwca. Zarząd nie wypłacił mu na czas obiecanych premii. W dodatku jego żona złamała rękę. Z tych powodów był rozbity i wyczerpany psychicznie. To głupie gadanie, że grał przeciwko Tomasovii, żeby Stal awansowała. Równie dobrze można zasugerować, że Marcin Żurawski nie chciał awansować do II ligi, bo pracuje, i nie miałby czasu, żeby jeździć na mecze do Suwałk czy Elbląga. Gdy po odsunięciu obcokrajowców w Tomasovii powstał problem kadrowy, zarząd klubu zaproponował Igorowi, że zapłacą mu zaległości, a innym Ukraińcom nie, jeśli tylko on pozostanie w zespole. Skoro grał tak źle i przeciwko Tomasovii, to w jakim celu prosili go, żeby został?

Chciałem zgody

W środę 12 czerwca wróciłem z Ukrainy. Spotkałem się z zarządem. Doszliśmy do porozumienia. Podaliśmy sobie ręce, wyjaśniliśmy sobie różne sprawy. Doszliśmy do zgodnego wniosku, że nie mamy do siebie nawzajem pretensji ani finansowych, ani moralnych, i że rozstajemy się w zgodzie. Zrezygnowałem z kilkutysięcznej premii, jaką mi obiecano za 2012 r. oraz z wynagrodzenia za maj i czerwiec. Obiecałem, że zabiorę po sezonie Michała Skibę i Patryka Słotwińskiego na testy do Wołynia Łuck. Zaproponowałem także, że Wołyń przyjedzie do Tomaszowa, żeby zagrać z Tomasovią mecz na jubileusz 90-lecia klubu. Krótko mówiąc, chciałem żyć z zarządem w zgodzie. Uzgodniliśmy, że 22 czerwca przyjadę do Tomaszowa, a wszelkie dokumenty dotyczące rozwiązania za porozumieniem stron umowy zawartej między mną a klubem zostaną przygotowane.
Chciałem podjąć pracę w Wołyniu, bo każdy trener, tak jak piłkarz, pragnie piąć się po szczeblach kariery. Wołyń to klub w pełni profesjonalny, z kolei Tomasovii do tego profesjonalizmu bardzo daleko. Praca w Wołyniu była dla mnie także korzystna ze względu na ojca, który po śmierci mojej mamy został sam. Z Łucka miałbym do niego blisko. Mógłbym się nim zająć.

Nie kłamię!

Prowadząc Tomasovię przez niespełna półtora roku, w 40 meczach zdobyłem z zespołem 84 punkty. Przegrałem tylko pięć meczów, a zaledwie jeden na własnym boisku – 0:2 z Orlętami Radzyń Podlaski. Porażkę z Orlętami zaliczam na swoje konto, choć nie było mnie na tym meczu, a zastępował mnie Irek Baran. Dałem kibicom to, co najlepsze. A oni w podzięce wybrali mnie najlepszym na Zamojszczyźnie trenerem w 2012 r. Który z trenerów pracujących z Tomasovią w III lidze może pochwalić się takimi wynikami? Który z nich ma licencję UEFA pro? Nieprzypadkowo dostałem propozycję pracy w Wołyniu Łuck – ktoś musiał docenić mój warsztat trenerski i dokonania. Coś jednak dla tomaszowskiej piłki nożnej zrobiłem. A że nie udało się awansować do II ligi? Popełniłem kilka błędów, przyznaję się do tego, jednak na brak awansu złożyło się jeszcze wiele innych czynników. Zresztą, przestrzegałem zimą, że mimo ośmiopunktowej przewagi w tabeli nad Stalą Mielec o ten awans będzie trudno. Te półtora roku przepracowałem rzetelnie. Wiele nauczyłem piłkarzy Tomasovii. Grają o wiele lepiej niż wcześniej. O tym wszystkim opowiedziałem zgodnie z prawdą, nie mam powodów żeby kłamać. Jestem człowiekiem religijnym i wiem co to grzech. Nie wyjdę na mecz, dopóki się nie pomodlę. To nie moja wina, że Tomasovia nie awansowała. Na stadion w Tomaszowie wchodzę z podniesioną głową i nie słyszę negatywnych opinii na swój temat. Kibice witają mnie życzliwie, podają mi rękę. Dlaczego drużynie się nie powiodło? Ryba psuje się od głowy.

Notował Marek Sztochel

ECHA SPORTU – bezpłatny 8-stronicowy dodatek do tygodnika ECHA ROZTOCZA






Komentarze

2013-07-01 20:52:16
Boże jacy kibice, jacy znawcy lks osmieszasz się znawco. Żurawski grał w Łukowie w sezonie 2007 / 2008 . Jak nie masz nic do powiedzenia to lepiej milcz, wstyd znawco-wstyd

Zainteresowany2013-07-01 15:44:03
Żurawski był zawodnikiem Orląt ŁUKÓW :)

2013-06-29 23:01:27
żurawski gral w bialej nigdy w orletach co ty piszesz chlopie!!!

2013-06-29 22:20:09


lks2013-06-29 20:02:23
Co ty wygadujesz?żurawski nigdy nie był zawonikiem Orląt!.W czasie studiów grał w Białej Podlaskiej

2013-06-29 13:17:17
DO TEGO RADZYNIAKA PODPISUJĄCEGO SIĘ:"CO ZA TYP". OTÓŻ TO TY JESTEŚ TYM"GŁĄBEM" KTÓRYM NAZWAŁEŚ CHYBA BOHDANA BŁAWACKIEGO. OTÓŻ JAK UMIESZ LICZYĆ TO DODAJĄC TE 1.5 CZY 2 GODZINY KTÓRE SPĘDZIŁ ADAMUS PRZED PRZYJAZDEM ZAWODNIKÓW ORLĄT PLUS 2 GODZINY PRZED MECZEM GDY ZAWODNICY SĄ NA MIEJSCU TO DAJE PONAD 3,5 GODZINY PRZED MECZEM POBYT W tOMASZOWIE ADAMUSA.NIE ZANUDZIŁ SIĘ?MOŻE ZWIEDZAŁ tOMASZÓW LUBELSKI SKORO JEST TAKIM TURYSTĄ?OBJECHAŁ KAWAŁ POLSKI SPUSZCZAJĄC KLUBY DO LIG NIŻSZYCH I ZNA RÓWNIEŻ RÓŻNE KOMBINACJE JAK ZAŁATWIAĆ SWEJ DRUŻYNIE PUNKTY.A JEŚLI JESZCZE DODAMY ŻE ŻURAWSKI JESZCZE NIE TAK DAWNO BYŁ ZAWODNIKIEM oRLĄT I MA SENTYMENT DO TEJ DRUŻYNY A DZIAŁACZE ORLĄT WIDAĆ DO NIEGO TO I WIELE SPRAW MOŻE TU SIĘ WYJAŚNIAĆ ALE TO JEST DOMNIEMANIE NASZE A SPRAWĄ POWINIEN SIĘ ZAINTERESOWAĆ LZPN ORAZ ŚLEDCZY I PROKURATORZY Z WROCŁAWIA SPECJALIZUJĄCY SIĘ W SPRAWACH "SOBÓT I NIEDZIEL CUDÓW".

krasnik2013-06-28 18:03:58
pozdrowienia dla Bohdana !

TYTUS2013-06-28 00:00:09
"Na Podkarpaciu wiele dróg jest płatnych, więc w ramach oszczędności musieliśmy jeździć okrężnymi trasami." Wielokrotnie jezdziłem na podkarpacie na mecze Chełmianki i nie spotkałem się z płatnymi trasami!!!!Gdzie je Pan widział ??

co za typ2013-06-27 15:05:49
Adamus głąbie przyjechał do Tomaszowa swoim osobistym samochodem, bo mieszka w Stalowej Woli z której ma znacznie bliżej niż z Radzynia.

antyumysł2013-06-27 10:03:08
A te płatne drogi na podkarpaciu to gdzie są panie trenerze?

artur2013-06-27 08:03:05
a prawda zapewne leży po środku, Tomasovia miała niepowtarzalną szansę.



do góry strony | powrót
Lubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarski