Tomasz Orłowski (Tomasovia): Tomaszowski klimat mi służy
2014-06-29 13:29:18 | autor: Kamil Kmieć | źródło: własne | « poprzedni news | następny news » |
Od podstaw zbudował zespół, któremu wiele wróżyło nawet spadek do IV ligi. Jest zaprzeczeniem stwierdzenia, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Przed 10 laty nie zdołał uchronić Tomasovii Tomaszów Lubelski od spadku ze "starej" III ligi, pomimo świetnej wiosny. Teraz wrócił i wraz z drużyną z Tomaszowa wywalczył trzecie miejsce. Tomasz Orłowski, trener "niebiesko-białych" dla wortalu Lubgol.pl.
Czuje się Pan spełniony po minionym sezonie?
- Wykonałem dobrze swoją pracę, po to mnie zatrudniono, żeby ten zespół zbudować, w jakimś sensie odnowić. Wszystkie te warunki zostały spełnione, więc myślę, że mogę tak się czuć.
Jest Pan zdania, że Tomasovia zajęła wyższe miejsce w tabeli, niż oczekiwali tego kibice?
- Zdecydowanie tak. Nikt nie spodziewał się, że będziemy „na pudle”, biorąc pod uwagę naszą sytuację przed startem ligi. Było sporo zamieszania, zawirowań jeżeli chodzi o sprawy organizacyjne czy kadrowe. Potrzebne były oszczędności, co odbiło się na kadrze drużyny. Okazało się, że można grać swoimi chłopakami, bez posiłków z zewnątrz. Nie dość, że zeszliśmy mocno z długów w związku z oszczędnościami, to jeszcze ogrywaliśmy „swoich”. Z jednej strony byliśmy pod ścianą, z drugiej strony wyszło nam to na dobre.
Po letnich zawirowaniach wielu upatrywało Tomasovii w gronie drużyn walczących o utrzymanie. Doświadczona defensywa plus młodzież z przodu – taki właśnie był przepis na sukces?
- Jestem zdania, że receptą było dopasowanie stylu gry do zawodników, których miałem do dyspozycji. Zaangażowanie się, sytuacja w zespole – to było kluczem do wszystkiego. Może i brakowało momentami umiejętności, ale walką nadrabialiśmy całą resztę.
Gdy widzieliśmy się na początku sezonu powiedział Pan, że lubi Pan podejmować wyzwania. Z perspektywy czasu myśli Pan, że objęcie funkcji trenera Tomasovii było odważną, żeby nie powiedzieć szaloną decyzją? Wszyscy pamiętamy, że trener Jarosław Zając zrezygnował trzy dni przed pierwszym ligowym meczem. Czasu na ułożenie wszystkich klocków w zasadzie Pan nie miał.
- Mam swoje ambicje i jeżeli już coś robię i czegoś się podejmuję, to staram się robić to jak najlepiej. Wiadomo, ktoś musiał objąć tę drużynę. Wielu mogłoby odpuścić, tak jak zrobił to trener Jarosław Zając. Jeżeli zdecydował się na taki krok, to oznacza, że przypuszczał, co się może święcić. Po trzech tygodniach uznał, że nie widzi się dalej w roli trenera Tomasovii, bo posiada, właśnie wspomniane wcześniej przez mnie, ambicje. Okazało się, że albo nie poznał tego zespołu do końca, albo nie potrafił wyciągnąć z niego pozytywów. Dlatego się poddał, odbieram to właśnie w taki sposób. To tak, jakby kapitan uciekał jako pierwszy z tonącego okrętu. Kiedyś się na ten temat wypowiedziałem i chyba Jarek był trochę na mnie zły. Nie jest sztuką mieć super zawodników, sztuką jest zrobić praktycznie coś z niczego.
Początek nie był obiecujący, Tomasovia zawodziła zwłaszcza w meczach u siebie. Czuł Pan na plecach oddech kibiców, którzy chcieli widzieć lepszą grę swoich pupili?
- Ci, co znają Tomasovię i wiedzieli jaka jest sytuacja, zdawali sobie sprawę, że potrzeba czasu. Kadrowo prezentowaliśmy się bardzo blado. Z Sokołem i Orlętami Radzyń przegraliśmy, ale nie dlatego, że wyraźnie ustępowaliśmy. Rywale „złapali” nas na kontrze, strzelili bramkę i było po zawodach. Nie było z nami jeszcze Jacka Kusiaka, a w ataku z przymusu grał Marcin Żurawski. Przychodząc do Tomasovii praktycznie z marszu musiałem dać sobie trochę czasu na poznanie wszystkich piłkarzy. Ze składu, który prowadziłem 10 lat temu został tylko Łukasz Bartoszyk (śmiech). Po pewnym okresie miałem już odpowiednią liczbę zawodników, mogłem dopasować ich pod dany styl gry, szukałem im pozycji. Dobrym posunięciem było przeniesienie Patryka Słotwińskiego na pozycję defensywnego pomocnika. Trzeba przyznać, że jesień była w jego wykonaniu wyśmienita, „trzymał” nam cały środek pola. Nie zapominajmy o nowej roli Mateusza Bojarczuka, którego ustawiłem na środku obrony, a do tej pory zawsze grywał na boku. Byliśmy zgrani, poukładani, każdy wiedział co ma robić.
Zimą odeszli Kusiak, Słotwiński, Wrzosek, Kaniewski, przyszli Groborz z Paskiwem. Nie wydawało się Panu, że to może nie wystarczyć do zajęcia dobrej lokaty?
- Do końca ważyły się też losy Łukasza Sękowskiego, ostatecznie odszedł. Już w trakcie rozgrywek zrezygnował też Piotrek Joniec, a wraz z „Sękiem” trzymali środek pola. Do gry wrócił Łukasz Chwała po tym, jak jesienią złamał rękę. Dołączył do nas Paskiw, po którym wiedziałem, co mogę się spodziewać. W końcu musieliśmy czymś zapełnić luki w zespole, nie dało się inaczej. W listopadzie na testy przyjechał Groborz i już po pierwszym treningu byłem przekonany że jego angaż będzie strzałem w dziesiątkę. Uzupełniając wypowiedź dodam, że już po zakończeniu rundy jesiennej wiedziałem, że postawię na kilku młodych. Kolosalne postępy, jeszcze w pierwszej rundzie, zrobił Karwacki, świetną rundę ma za sobą Smoła. Młodzieżowcy podnieśli poziom gry, dopasowali się do tych, co odgrywali w zespole główne role. To temu zawdzięczamy tyle punktów.
Tomasovia zajęła trzecie miejsce, ale równie dobrze mogła znaleźć się na lokacie nr 6, 7 czy 8. Różnice były minimalne. Była w zespole „spina” na podium czy po prostu nie oglądając się na innych, chcieliście robić to, co do was należy?
- Każdy chce być jak najwyżej. Przed sezonem mówiłem, że za świetny wynik uznamy miejsce w pierwszej piątce. Jesienią byliśmy w takim miejscu w tabeli, że spadek raczej nam nie groził, co potwierdziliśmy na początku rundy rewanżowej. Cały czas było ciasno w tabeli, porażka mogła oznaczać spadek o pięć miejsc, wygrana – awans o tyle samo lokat. Staraliśmy się nie patrzyliśmy w tabelę, ale nie ukrywam, że po każdym spotkaniu analizowałem ją osobiście. Od poniedziałku-wtorku skupiałem się jednak już na jak najlepszym przygotowaniu zespołu. Nie było rywala, którego się baliśmy. Nie wyszło nam jedno spotkanie z Resovią, ale tutaj usprawiedliwiam to tym, że długo graliśmy w osłabieniu. Nie wyrywałem włosów z głowy z powodu takiego rozstrzygnięcia, tylko mobilizowałem jeszcze bardziej swoich graczy.
Do tej pory słynęliście z dobrej gry na własnym stadionie, tymczasem w tym sezonie więcej wiktorii odnieśliśmy w delegacjach.
- U siebie nie graliśmy źle, trochę brakowało szczęścia. Wiele z tych spotkań powinniśmy wygrać. Szwankowała skuteczność, szczególnie na własnym stadionie. Nie do końca momentami byliśmy skoncentrowani, bo cały czas atakowaliśmy, potem przydarzyła się pojedyncza pomyłka w obronie i traciliśmy gole. To nie wynikało z błędów całego zespołu, ale błędów indywidualnych. Na wyjazdach bardzo się mobilizowaliśmy, nie było tak, że spoczywaliśmy na laurach, tylko cały czas chcieliśmy więcej i więcej, i więcej.
Na atmosferę w zespole chyba nie mógł Pan narzekać?
- To była podstawa. Byliśmy zespołem, nie ma u nas gwiazd. Mamy co prawda piłkarzy, którzy ciągną drużynę do przodu, wiodą prym, ale wszyscy jesteśmy na równym poziomie. Starsi pomagają młodszym, nie ma jakiś zgrzytów. Dbam o to, żeby nie było zakłóceń w zespole. Po prostu wygrywamy mecze jako Tomasovia, jako jedność.
Do zespołu wprowadzał Pan wielu młodych piłkarzy. Karwacki, Misztal, Łeń, Orzechowski, Kłos, Oznański, Konopa – oni u Pana debiutowali. Zgodzi się Pan z opinią, że niejako z przymusu, z braku laku, musiał Pan na nich stawiać? Efekt mimo wszystko przeszedł chyba jednak najśmielsze oczekiwania.
- To nie jest tak, że robiliśmy to z przymusu. Był taki moment po jesieni, że rozmawialiśmy o tym, co będzie w kolejnej rundzie. Wiedzieliśmy, że musimy iść w kierunku wariantu oszczędnościowego. W rundzie jesiennej często graliśmy na tygodniu mini-gierki z juniorami starszymi, młodszymi. Miałem przegląd chłopaków mogących wzmocnić skład. „Niektórych wystawiał, bo musiał” – takie głosy słyszałem od pewnych osób. Dostawałem pytania, czy potrzeba ściągać kogoś w miejsce tych, co odchodzą zimą. Odparłem, że wystarczą mi juniorzy. Wierzyłem w nich i okazało się, że się nie pomyliłem. Do Orzechowskiego, Misztala, Kłosa doszli kolejni, dając dobre zmiany i prezentując się z dobrej strony. Gdybym w nich nie wierzył, to podcinałbym gałąź, na której siedzę. Nie spodziewałem się aż takich efektów. Przed sezonem prognozowałem, że jeżeli będziemy w pierwszej piątce, to będzie super.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia…
- Graliśmy o zwycięstwo w każdym meczu. Nie było tak, że remis nas satysfakcjonował. Nasza taktyka była podporządkowana wygranej.
W kolejce czekają już następni. Widzi Pan w zespole juniorów kolejnych młodych graczy, mogących stanowić motor napędowy seniorów Tomasovii?
- Nie ma co ukrywać, że kilku już znajduje się w orbicie moich zainteresowań. Słyszę co prawda o jakiś planach ich przenosin, gdzieś do Lublina, ale na razie nie zaprzątam sobie tym głowy. Na pewno nie będziemy wzmacniać się niewiadomo jak, musimy przede wszystkim zwiększyć ilość piłkarzy w kadrze pierwszego zespołu. Kto wie, czy w ogóle będą jakieś transfery? W kadrze mam ośmiu seniorów, reszta to sami młodzi. Mamy wyjątkowo młody zespół jak na ten szczebel rozgrywek. Zwróćmy uwagę na to, że w przyszłym sezonie liga będzie jeszcze mocniejsza…
… o co właśnie chciałem pana zapytać. Jakie są Pana przewidywania na sezon 2014/2015?
- Liga będzie silniejsza, nie mam wątpliwości. Spadły Motor, Stal Rzeszów, a zatem uznane marki. Co to oznacza? Piłkarze stracą status drugoligowców, będą szukać nowych miejsc pracy. Do tej pory byli zawodnikami kontraktowymi, a teraz wielu z nich zmuszonych będzie odejść, bo dotychczasowi pracodawcy „nie wydoją” na ich utrzymanie. Spowoduje to, że będzie do wzięcia sporo ciekawych graczy. Z tego co mi wiadomo Motor chce odmłodzić skład, a to oznacza, że na wielu zawodników trafi do III ligi, może nawet na Lubelszczyznę. Liga będzie liczyć 18 drużyn i popieram taką opcję, bo jest to zdecydowanie lepsze rozwiązanie niż 17 ekip i pauzowanie. Sporo tych meczów będzie do rozegrania, ale nie narzekam na to.
Będzie do tego potrzebna szeroka kadra. Wspomniał Pan, że transferów raczej nie należy się spodziewać, a może jednak szuka Pan po cichu wzmocnień na rodzimym Podkarpaciu?
- Nie odbyłem w tym celu żadnych rozmów na Podkarpaciu (śmiech). Jeżeli już ewentualnie byśmy się zdecydowali na wzmocnienia, to tylko miejscowymi. Może wróci do nas Patryk Słotwiński, wyraził zainteresowanie. Stal Mielec szuka mu klubu, chce go wypożyczyć, a u nas miałby szansę się odbudować. Z pewnością byłby dla nas sporym wzmocnieniem. Wszyscy go doskonale znamy, wiemy na co go stać. Naświetliłem sytuację prezesowi klubu, zobaczymy co będzie dalej.
Z tego co mi wiadomo miał Pan po sezonie zapytania z innych klubów, m.in. z Sokoła Sieniawa. Czuje się Pan w obowiązku kontynuować to, co udało się Panu stworzyć w minionych rozgrywkach?
- To nie obowiązek, to jest praca trenera. Dzisiaj się jest tutaj, jutro gdzie indziej. Tomaszowski klimat mi bardzo służy, jest fajna atmosfera wokół zespołu. Czuję się niejako ojcem drużyny, bo tak naprawdę to ja ją stworzyłem od podstaw. Tomasovia robi postępy, jest to klub z perspektywami. Dużo młodzieży jest gotowej i chętnej do tego, aby się rozwijać. Trzeba postawić sobie poprzeczkę jeszcze wyżej i kontynuować pracę. Oferta z Sieniawy była atrakcyjna finansowo i przede wszystkim miałbym bliżej do domu. Obiecałem jednak działaczom w Tomaszowie, że jeżeli tylko wyrażą taką chęć, to zostanę na takich samych warunkach. Nie było tak, że po „wykręceniu” dobrego wyniku, zażądałem podwyżki. Mam swoją ambicję i honor, więc jeśli daję słowo, to potem go dotrzymuję. Powtórzę, dobrze się czuję w Tomaszowie.
Komentarze
2014-07-11 08:05:54 | |
---|---|
Bardzo proszę o nierobienie z Orłowskiego bohatera,który coś stworzył od zera.Wystarczy spojrzeć na skład \Tomasovii i organizację tego klubu.Panie Trenerze więcej skromności. | |
2014-07-11 07:55:12 | |
ale | 2014-06-30 18:07:43 |
jak smaczykiem posmaruja to moze i GORNIK ŁECZNA |
do góry strony | powrót