Korzystamy z plików cookies zapisujących dane użytkownika. Przeglądając naszą stronę wyrażasz zgodę na ich używanie. Według obecnie obowiązujących przepisów prawa możesz je wyłączyć zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej »
zamknij
Lubelski Wortal Piłkarski
lubgol.pl powiadom znajomego mapa strony RSS A A A Dziś jest Czwartek 25 Kwiecień 2024
wyniki na żywo mobilna wersja portalu

Nawigacja

Rozgrywki

Partnerzy

Lubgol - portal piłkarski

Wyszukiwarka

Newsletter

Aktualny sezon

Sezon 2014/2015

Z pieca na łeb - historia Sebastiana Głaza

2013-07-13 22:56:32 | autor: Karol Głuszek | źródło: własne/ fot. archiwum prywatne « poprzedni news | następny news »


Kiedy miał szesnaście lat interesowało się nim prawie pół piłkarskiej Polski. Otrzymał ofertę z pierwszoligowego Znicza Pruszków, był bliski gry w Legii Warszawa. W kadrze województwa rządził w środku pola z Arielem Borysiukiem, w reprezentacji narodowej trenował z Bartoszem Salamonem. Sebastian Głaz – skromny chłopak z Mołożowa, którego losy nie potoczyły tak, jak wszyscy tego oczekiwali. On sam nie składa jednak broni i robi wszystko, by ponownie wrócić na piłkarski szczyt.

Sebastian to, swoją drogą, przykład wymarzonego rozmówcy. Nie owija w bawełnę, mówi swoim, niesztampowym językiem i – przede wszystkim – podchodzi do własnej osoby ze sporym dystansem. Kiedy zapytaliśmy go o możliwość przeprowadzenia wywiadu, ani myślał odmówić. I chociaż nigdy nie brylował w mediach, to od początku wiedzieliśmy, że będzie miał sporo do powiedzenia. Poznajcie historię 22 – latka, jednej z barwniejszych postaci tomaszowskiej piłki ostatniej dekady.


Z MOŁOŻOWA DO TOMASZOWA:


Piłka towarzyszyła mu zawsze. Od dziecka grał na podwórku, które znajdowało się trzysta metrów od jego rodzinnego domu w Mołożowie – niewielkiej miejscowości położonej pięć kilometrów od Tyszowiec. Kopał tam codziennie, do późnych godzin wieczornych. Kibicował Realowi Madryt, w składzie, którego grali między innymi Luis Figo, Zinedine Zidane czy Roberto Carlos. Ściany jego pokoju wypełnione były właśnie tymi postaciami. Teraz wydoroślał i – jak sam przyznaje – nie jest jakimś wielkim fanem żadnego klubu. – Nie ekscytuję się tym, jak niektórzy. Oczywiście, oglądam mecze. Przede wszystkim ligę angielską, bo jest szybka i fizyczna. Podoba mi się też struktura prowadzenia klubów niemieckich. U nich jest to „zdrowe”. Nie ma tam zadłużeń, w przeciwieństwie do Anglii oraz Hiszpanii.

Jego pierwszym klubem była Huczwa Tyszowce. Tam trenował tylko pół roku. Szybko zauważony został przez Tomasovię. – Będąc zawodnikiem Huczwy, graliśmy sparing na tomaszowian. Wbiłem im dwa gole i zostałem zaproszony przez trenera Korzenia na turniej do Tomaszowa. Wówczas zdobyłem jedną bramkę z połowy boiska. Sam nie wierzyłem, jak to się stało. Od razu zaproponowano mi grę w Tomasovii. Nawet się nie zastanawiałem. Marzyłem, aby tu grać. Zresztą, ja uważam się za wychowanka tego klubu. Tutaj nauczyłem się piłkarskiego rzemiosła, jakichkolwiek podstaw.


DRUGI OJCIEC:


Rocznik 1991 w Tomaszowie był bardzo utalentowany. Głaz trafił pod skrzydła Jarosława Korzenia. Lepiej chyba nie mógł. – Trenerowi Korzeniowi zawdzięczam bardzo dużo. W zasadzie, to on się mną tutaj zaopiekował. Sporo czasu po szkole spędzałem u niego w domu. Byłem bez rodziny, więc w jakimś stopniu musiał się mną zająć. Trzymał mnie tu w ryzach, był takim drugim ojcem. Drużynę mieliśmy dobrą i zgraną. Razem trenowaliśmy, graliśmy, jeździliśmy na obozy. Było kilku chłopaków, którzy powinni grać wyżej – Paweł Joniec, Sebastian Leśko. Obecnie tylko Piotrek Darmochwał występuje w pierwszej lidze. Ja mam nadzieję, że wkrótce również będę grał na tym szczeblu rozgrywek.

- W gimnazjum chodziliśmy do jednej klasy. Mieliśmy dobrych nauczycieli. Byliśmy klasą sportową z najlepszą średnią w szkole. Ja nie byłem prymusem, ale uczyłem się dobrze. Nie wywyższałem się, ale też nie czułem się najsłabszy. Wszyscy trzymaliśmy się razem. Kiedy przychodził piątek, wychodziliśmy ekipą na pizzę, posiedzieć, porozmawiać. Te czasy były naprawdę fajne.


„KOGUT”:


Tak właśnie nazywany był przez rówieśników od początku gry w „niebiesko-białych” barwach. Skąd w ogóle wziął się ten pseudonim? Ksywka zrodziła się na pierwszym obozie, na który pojechałem jako zawodnik trampkarzy Tomasovii. Wymyślił ją Wojtek Wawrzusiszyn. Mam wykrzywienie na nosie. W dodatku wówczas miałem krótkie włosy. Tak właśnie zrodził się „Kogut”. Kiedyś nazywano mnie też „Chiri”, ale to głównie mój brat. Teraz jestem po prostu „Głazik”.


PEWNIAK W KADRZE WOJEWÓDZTWA:


Od początku wyróżniał się na tle kolegów piłkarsko i fizycznie. Grał bardzo dobrze. Regularnie otrzymywał powołania do kadry województwa lubelskiego, trenowanej przez duet szkoleniowców z Lublina – Wojciecha Dąbałę i Marka Wawera. Zwieńczeniem jego występów był brązowy medal z zespołem Lubelskiego Związku Piłki Nożnej na mistrzostwach Polski. – To jedno z większych osiągnięć w karierze. Miałem duży wpływ na ten sukces. Grałem we wszystkich meczach po dziewięćdziesiąt minut. Na kadrę jeździłem z innymi kolegami z Tomaszowa – Piotrem Darmochwałem, Sebastianem Leśko i Pawłem Jońcem. Czasem powoływany był też Jacek Kusiak.

Głaz w kadrze województwa grał w środku pola razem z Arielem Borysiukiem – dziś graczem niemieckiego 1. FC Kaiserslautern oraz reprezentantem Polski. – On miał zawsze bardzo duży wpływ na ten zespół. Mimo młodego wieku było widać u niego duże doświadczenie. Nie odczuwał nigdy stresu. Może miał przecięty układ nerwowy? (śmiech). Borysiuka charakteryzował świetny przegląd pola. Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. Nasze relacje ograniczały się jedynie do wspólnych występów na boisku. Zawsze miałem jednak o nim dobre zdanie – wspomina Sebastian.

Z reprezentacją województwa lubelskiego sięgnął po brązowy medal mistrzostw Polski.


DEBIUT I WICEMISTRZOSTWO:


W Tomaszowie zaadoptował się szybko. W zwrotnym tempie toczyła się tutaj jego kariera. W 2006 roku, pod koniec marca, niedługo po ukończeniu piętnastego roku życia, zadebiutował w pierwszym zespole Tomasovii, a w lipcu wywalczył wicemistrzostwo Polski juniorów starszych z ekipą Stanisława Pryciuka w Ostrowcu Świętokrzyskim. – Byłem tam najmłodszy. Wtedy wybuchła kłótnia w klubie. Mój rocznik jechał na finał turnieju „Piłkarska kadra czeka”, a juniorzy na mistrzostwa. Ja ostatecznie pojechałem do Ostrowca. W pierwszym meczu wszedłem na dziesięć minut, w dwóch kolejnych grałem już w podstawowym składzie. Na pewno miałem jakiś wkład w ten sukces, ale był on mniejszy niż chociażby w brąz z kadrą województwa.

25 marca 2006 roku. 15-letni Głaz debiutuje w pierwszym zespole Tomasovii.


Z ORZEŁKIEM NA PIERSI:


Pierwszego wyjazdu na zgrupowanie reprezentacji Polski nie wspomina najlepiej. Debiut nie był wymarzony, ale dobrą grą dla reprezentacji województwa otrzymał kolejne powołania na kadrę. Łącznie pięć zgrupowań i jeden międzypaństwowy turniej. Bagaż doświadczeń, zwłaszcza dla tak młodego chłopaka. – Na pierwsze zgrupowanie do Warszawy pojechałem mocno zestresowany. Nie znałem tam nikogo. Z meczów przeciwko kadrze Podkarpacia, kojarzyłem tylko Mateusza Podstolaka, który dziś gra w Stali Mielec. Z nim wówczas dzieliłem pokój. Wypadłem wtedy blado, miałem splątane nogi. Te wyjazdy były bardzo fajne. Dużo mi dały. Zawsze dążyłem do gry z orzełkiem na piersi. Gdy przyszedłem do Tomasovii chciałem grać w kadrze województwa, później powiedziałem sobie, że chcę dostać powołanie do kadry Polski. Udało się stosunkowo szybko. To duży sukces nie tylko mój, ale trenera Korzenia i drużyny.

Na zgrupowaniach kadry Polski trenował z całą plejadą uzdolnionych zawodników. Kilku z nich gra dziś za granicą, w rodzimej Ekstraklasie lub pierwszej lidze. Jedną największych gwiazd, z którą przebywał na zgrupowaniach był bez wątpienia Bartosz Salomon. Obecnie gracz włoskiego AC Milan i czynny reprezentant kraju. – Byłem z nim na kilku konsultacjach i turnieju na Ukrainie . Został zauważony przez skautów Juventusu Turyn i Brescii Calcio na turnieju w Portugalii. Zagrał tam ponoć bardzo dobrze, bo na Ukrainie niczym specjalnym się nie wyróżniał. Zdecydował się na Brescię, ponieważ uważał, że w „Starej Damie” będzie mu ciężko przebić się do składu.


DOGADANY Z LEGIĄ:


Szybko przykuł uwagę wielu szkółek piłkarskich w Polsce. Skauci oglądali go w meczach kadry województwa lub Polski. Stąd o wiele łatwiej wybić się do dużej piłki. W wieku szesnastu lat bardzo poważnie interesowała się nim Legia Warszawa. Jego transfer był już zaklepany. Ostatecznie jednak nie trafił do klubu z Łazienkowskiej 3. – Byłem z „Wojskowymi” dwa razy na turnieju we Francji. Wtedy „Legioniści” testowali m.in. Daniela Łukasika. Było tam wielu chłopaków lepszych od niego. Dziwię się, że to on, a nie inni grają dziś w dorosłej drużynie Legii. Po turnieju pojechałem na konkretne rozmowy do stolicy. Porozumieliśmy się, co do warunków kontraktu. Miałem grać w Młodej Legii. W rozmowach uczestniczył Marek Jóźwiak. Po powrocie do Tomaszowa otrzymałem telefon, że najpierw muszę trenować w ekipach juniorskich. Jeśli się sprawdzę, to wtedy trafię do drugiego zespołu.

- Pół roku wcześniej otrzymałem ofertę z Amiki Wronki. Byłem tam na testach. Bardzo spodobały mi się warunki do pracy w tej szkółce. Kompleks boisk, odnowa biologiczna, wyżywienie – wszystko na wysokim poziomie. Inny świat. Skoro miałem iść do Legii do tego samego rocznika, co i do Amiki, to wybrałem tę drugą opcję. Przede wszystkim ze względu na warunki do pracy, a nie pieniądze. We Wronkach otrzymywałem dwieście złotych na własne potrzeby. Tyle tylko, iż nocleg, wyżywienie i szkołę mieliśmy za darmo. Oprócz ofert z Legii i Amiki były zapytania z SMS Mielec, szkółki piłkarskiej z Szamotuł i pierwszoligowego Znicza Pruszków. Ta ostatnia opcja nie wchodziła w grę. Gra na zapleczu Ekstraklasy była wówczas dla szesnastolatka za wysokim progiem.

Sebastian na turnieju we Francji z drużyną Legii Warszawa.

BŁĄD MŁODOŚCI:


- Przejścia do Amiki absolutnie nie żałuję. Grało tam wówczas dziewięciu reprezentantów młodzieżowej reprezentacji Polski. W drużynie miałem przyjemność trenować z Mateuszem Możdzeniem, Marcinem Kamińskim, Kamilem Drygasem (wszyscy są dziś zawodnikami Lecha Poznań, przyp. red.). Po pół roku awansowaliśmy we czterech do Młodego Lecha. Początki były trudne. Byłem jednym z najmłodszych. Ciężko było o pierwszy skład, bo w zespole występowało wielu chłopaków lepszych ode mnie. O miejsce w środku pola rywalizowałem z Mateuszem Machajem, który jest teraz piłkarzem Lechii Gdańsk. W pierwszej rundzie występowałem głównie po czterdzieści pięć minut. Wprowadzałem się.

- Błędy młodości zadecydowały, że jesienią, 2008 roku wylądowałem ponownie w Tomasovii. Nie chcę dużo o tym mówić. To była głupota, której do dziś żałuję. Gdyby nie ten incydent, moje losy potoczyłyby się zupełnie inaczej. Pół roku później wróciłem do Poznania, ale to nie było już to samo. Zagrałem co prawda kilka meczów, lecz dziwiło mnie, że żadnego spotkania na własnym stadionie. Doszły do mnie słuchy, iż dyrektor sportowy Lecha, Marek Pogorzelczyk, chciał mnie po prostu usunąć. Dziwna była polityka, bo pojechaliśmy na sparing z Wartą Poznań, ja strzeliłem jednego, zwycięskiego gola, później zabrakło mnie w meczowej osiemnastce.


Rok 2008. Głaz w barwach Lecha.


TUŁACZKA PO POLSCE:


Po nieudanej i niespełnionej przygodzie w Lechu, wsiadł do pociągu i ruszył do Rzeszowa. Tam spędził zaledwie jeden sezon. – Resovia była pierwszym, seniorskim klubem. Początki były dobre. Zacząłem grać, ale na moje nieszczęście w piątej kolejce złamałem szczękę. Rundę jesienną miałem z głowy. Do treningów wróciłem zimą. Po okresie przygotowawczym, wiosną rozegrałem pięć meczów, po czym naderwałem miesień dwugłowy uda. To było chyba jakieś fatum – zastanawia się Sebastian. - Później w Rzeszowie ze swoim zaciągiem wylądował czeski trener, Miroslav Copjak.

- Pojawiła się oferta z Okocimskiego Brzesko. Wyleczyłem uraz i grałem w podstawowej jedenastce. Dzięki dobrym występom, latem otrzymałem o wiele wyższy kontrakt. I nagle znów coś strzeliło. Ponownie naderwałem mięsień, tym razem czworogłowy. Przez pół roku miałem duże problemy. Fizycznie odbudowałem się dopiero tej zimy. W Brzesku mieliśmy młodą, zgraną ekipę i bardzo dobrą atmosferę. Z taką, jak na razie, nie spotkałem się w żadnym klubie. Do dziś mam dobre relacje z większością chłopaków. Studiujemy razem w Kielcach.

Nie dążyłeś do stabilizacji, dłuższej gry w jednym klubie? – pytamy Sebastiana. - Pewnie, że tak, ale wtedy dawało o sobie znać zdrowie. W Brzesku nie załapałem się do podstawowego składu. Wiosną 2012 roku zdecydowałem się, więc pójść na wypożyczenie do trzecioligowego Przeboju Wolbrom, który prowadził Mirosław Hajdo – mój trener z Resovii. Nie spodobało się to szkoleniowcowi Okocimskiego, Krzysztofowi Łętosze. On mówił mi, że będę grał, ale ja w to jakoś nie wierzyłem. Poszedłem do niższej ligi, ponieważ chciałem się odbudować i wrócić do formy.


LICZYŁ NA AWANS:


W lipcu 2012 roku po raz drugi wrócił do Tomasovii. Powrót chciał połączyć z awansem na drugi front. Na początku było mu ciężko dojść do optymalnej formy fizycznej. – Miałem słaby początek rundy jesiennej. Pojechałem na obóz z Okocimskim. Tam trenowaliśmy bardzo ciężko. Następnie podpisałem umowę z Tomasovią i wyjechałem na drugie zgrupowanie. Zaczynając sezon byłem przetrenowany. Brakowało mi świeżości. Dopiero około piątej-szóstej kolejki doszedłem do lepszej dyspozycji.

- Liczyłem w nasz awans. Zimą nie dopuszczałem nawet myśli, że nie uda nam się wejść do drugiej ligi. Tak naprawdę, to nie Mielec wygrał ligę, tylko my ją przegraliśmy. W zespole stanęło coś pod koniec zimy. W sparingach graliśmy naprawdę bardzo dobrze. Od początku rundy wyglądaliśmy słabo fizycznie. Później nie było chemii w zespole. Nie chcę zganiać winy na zawodników z Ukrainy, jak to jest robione. My wszyscy odpowiadamy za ten wynik. Nie tylko oni grali słabo, ale większość drużyny, zwłaszcza w tych meczach, w których zgubiliśmy punkty. Było dużo niedociągnięć i ze strony zarządu, trenera i zawodników. Nie było żadnych przesłanek, że mamy nie awansować. Ja bym na to nie pozwolił. Jestem dość ambitny. Myślę, że Tomaszów poradziłby sobie w drugiej lidze. Pieniądze płacone były na czas. Przy transferach dwóch-trzech zawodników dalibyśmy radę na drugim froncie.



Do Sebastiana dzwoni telefon. Naturalnie pozwalamy mu go odebrać.
- Dzwonił Piotrek Darmochwał. Jest w Tomaszowie. Wieczorem umówiliśmy się z trenerem Jarosławem Korzeniem. Jedziemy do niego do domu, aby porozmawiać. O czym ja to ostatnio mówiłem? – pyta nas rozkojarzony po rozmowie telefonicznej.
- Opowiadałeś o zimowym okresie przygotowawczym, o tym, dlaczego nie udało się wam awansować – dodajemy.


BŁAWACKI? JEDEN Z NAJLEPSZYCH TRENERÓW:


- Od pierwszego spotkania z Bohdanem Bławackim, spodobało mi się jego podejście. Widać było, że jest ambitny, że przykłada się do treningów. Zajęcia stały na wysokim poziomie. Ja się zdziwiłem, bo - szczerze mówiąc – bałem się tej zimy. To jest Ukrainiec, a wiadomo, jakie metody tamtejsi trenerzy z reguły stosują. W jego przypadku było odwrotnie. Dużo zajęć z piłką, małych gierek, treningi strzeleckie, praca nad dynamiką. Sam warsztat trenera Bławackiego oceniam bardzo wysoko. Jeden z lepszych trenerów, z którymi dane było mi pracować. Przygotowanie i zaplanowanie treningu - wszystko na wysokim poziomie. Uważam, że w pewnych aspektach niestety się jednak pogubił. Zimą jego zapał się zmniejszył. Myślami był już chyba w innym miejscu. Nie rozumiem też, dlaczego w wywiadach oczernił chłopaków z drużyny

- Naszym problemem przez dwa miesiące był brak boiska do zajęć. To też miało jakiś wpływ na postawę zespołu wiosną. Trener zaplanował mikrocykl treningowy, a nie mógł go w rzeczywistości zrealizować. Poza tym nie każdy trenował, bo chłopaki pracowali i studiowali. Czasem na zajęciach było nas po dziesięciu-dwunastu. Jedni byli przez to przetrenowani, drudzy niedotrenowani. To wszystko zaburzyło przygotowania.



NADZIEJA NA LEPSZE JUTRO:


- Teraz pojadę na kilka dni do rodzinnego domu. W Tomasovii wraz z końcem czerwca wygasa mi umowa (rozmowę przeprowadziliśmy we wtorek, 25 czerwca, przyp. red.). Nikt z zarządu nie proponował mi nowego kontraktu. Nie wiem, jakie będą cele przed nowym sezonem w klubie. Jeśli nie będzie powiedziane jasno, że gramy o awans, to nie wiem, czy zostanę. Chciałbym spróbować sił w pierwszej lidze. Możliwe, że mi się uda.

- Nie rozwinąłem się należycie. Mierzyłem dużo wyżej. Mam do siebie duże pretensje za to, jak to się wszystko potoczyło. Nie chcę też tego jakoś rozpamiętywać. W moim wieku najważniejsze jest to, aby grać jak najczęściej i jak najwyżej. Jeśli pojawi się oferta z wyższej ligi, na pewno bardzo poważnie ją rozważę.



Tagi: Huczwa Tyszowce;  Tomasovia Tomaszów Lubelski;

Komentarze

fan2013-07-15 21:56:42
<3

2013-07-15 17:25:11
warsztat również Mariana Bańki :) o tym zapomniałeś Kogucik;p

znakQ2013-07-15 11:13:17
Cóż jak się chce grać na wysokim poziomie to trzeba mie "bańkę" poza tym wirtuozem gostek nie jest a w juniorach wyrózniał się przede wszystkim warunkami fizycznymi.

2013-07-14 12:55:46
Chłopak lubi wypić, imprezować.

2013-07-14 11:04:17
Sebastian dołączył do Stali Mielec.



do góry strony | powrót
Lubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarskiLubgol - portal piłkarski